Gwara mazurska - Jakżem z wyszek spadł i sobie głowę pobił

Jakżem z wyszek spadł i sobie głowę pobił Jakiegoś pięknego dnia zachciało mi się wieczorem pójść na ryby. Miałem sieci na wyszkach w stodole schowane, bo zabronione było łowić ryby siecią. Kiedyś mogłem zawsze ryby łowić, bo nikt na to nie zwracał uwagi, lecz teraz, gdy Fucht całe jezioro wydzierżawił i chyba wszystkie ryby w nim policzył, obowiązuje zakaz łowienia siecią. Ale ja nie patrzę na takie bzdury. Ryby są dla wszystkich, myślę. Ze starych desek zmajstrowałem sobie małą łódź. Zawsze leży ona w gąszczu trzciny, i wieczorem, gdy nikt nie zważa, ćmicham po cichu do łodzi by stawić na lipińskim jeziorze żaki. No, gdy widzę, że Fucht lub jego ludzie jeszcze się kręcą na wodzie, to siedzę w trzcinie i czekam, aż pojadą do domu, do Lipińsk. Na drugi dzień o świcie znów jadę łodzią cichutko do żaków i mam wtedy szczupaki, węgorze, liny i nie wiadomo jeszcze co . . . Nie, że to tylko sobie, ale zawsze oddawałem trochę Bekerom i Bendźkom albo nawet i innym ludziom, z którymi się lubimy. Ale przecież zacząłem opowiadać o tym pięknym wieczorze. Nic mi się wtedy nie udało. By nikt moich sieci nie mógł znaleźć – bo nawet i policjant już po kątach szperał – wwaliłem je na wyszki nad sąsiekiem w stodole i przykryłem słomą. Zawsze na deskach wyszek leżały snopy żyta albo pszenicy. Mogłem po nich chodzić jak po klepisku. Trzeba było jedynie pamiętać, że deski nie wszędzie się znajdowały. Nie myślałem o deskach tylko o rybach. Z tej przyczyny mało co sobie karku nie skręciłem, bo gdy postawiłem nogę na takiej dziurze, to dałem szczupaka w dół, a głową rąbnąłem o kamienistą ścianę. Ściana była nierówna. Kanciaste kamienie wystają ostro z muru. Chyba głową trzepnąłem o taki róg, bo nie pamiętam, co dalej było. Nie wiem, jak długo w sąsieku na ziemi leżałem. Zimno mi było i nie wiedziałem, gdzie jestem. A w głowie latały motyle. Na łysinie sterczał duży guz. Wstałem, ale nożęta moje były jakby z gumy. Chciałem pomocy wołać, nie mogłem, język miałem jak z drewna. Zawlokłem się na klepisko i widzę przez dziurę w drzwiach, że Anna idzie. Złapałem widły i rąbnąłem nimi w drzwi. Anna usłyszała łomot w stodole i prędko przybiegła. Gdy mnie zobaczyła, ,,O Jezusie, - krzyknęła – ojczulku, co żeście zrobili?” A ja nawet nic odpowiedzieć nie mogłem, bo język mój jeszcze był niewładny. Zawlokła mnie do domu i położyła do łóżka. To i ryb mi się odechciało… na długi czas.
Back to Top