TRUCIZNA ZE WSCHODU – kto za to odpowiada i na to pozwala? [10 pytań do Profesora Modzelewskiego]

Dzisiaj rozmowa z Panem Profesorem Modzelewskim – Profesorem Prawa zatrudnionym od ponad 40 lat na Uniwersytecie Warszawskim. Spotykamy się z Panem Profesorem jako prawnikiem. Pytamy kto odpowiada za to co dzisiaj dzieje się na polskich drogach i na granicy, gdzie strajkują rolnicy. Obecnie za 50 zł dziennie można kupić 5 posiłkową dietę pudełkową. Zdrową – tak reklamują. Za te 50 zł Klient dostaje śniadanie, drugie śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację. Czy za taką cenę to naprawdę może być zdrowe? Za schabowego w restauracji płacimy minimum te wspomniane 50 zł. Na tym etapie rozmowy pytamy Pana Profesora o odczucia jako konsumenta. Widzimy w ostatnich dniach protestujących rolników na ulicach Polski. W celu pomocy Ukrainie znieśliśmy cła na produkty z Ukrainy, zgadzamy się na wwożenie do Polski zboża technicznego. Trafiały do nas techniczna pszenica, kukurydza i rzepak. W wielu prokuraturach toczą się śledztwa ujawniające, że te produkty zamiast zostać wykorzystane do produkcji artykułów przemysłowych trafiły do obrotu rolno-spożywczego. Rolnicy na granicy ujawniają spleśniały rzepak, maliny, kukurydzę. Jak to możliwe? W kraju Unii Europejskiej? Nie ma na to jakiś procedur? Przed kilkoma dniami na konferencji prasowej wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak podał realne liczby: 330 000 ton technicznych produktów trafiło najprawdopodobniej na nasze stoły – powiedział minister. Do Ukrainy przekazaliśmy za to ponad 6 mld złotych, czyli średnio zapłaciliśmy za tonę 18 zł. I to jest średnia. Co może kosztować 18 zł za tonę? Nie ma to nic wspólnego z ceną pokrycia kosztów wytworzenia przez polskiego rolnika. Tonę pszenicy przywożono do Polski nawet za 50 zł. Realna wartość rynkowa „prawdziwej” pszenicy to 800 zł, a rzepaku 1900 zł. Kto na to pozwolił? Zaniedbanie, czy celowe działanie? Na Ukrainie przy uprawach rolnych nie ma żadnych obostrzeń związanych ze stosowaniem nawozów, oprysków chemicznych. Myślą o tym dopiero teraz w aspekcie aplikowania do Unii Europejskiej. Tam w uprawach wykorzystywana jest chemia, która od lat jest zakazana w Polsce. Po to, abyśmy spełniali normy unijne, a w wyniku tego zdrowiej się odżywiali i dbali o środowisko. A jednocześnie realny koszt „unijnego oprysku” w stosunku do tego stosowanego na Ukrainie jest wyższy o kilkaset procent. Jak tu polski rolnik może konkurować z ukraińskimi produktami. Co z tego, że skażonymi, pełnymi pestycydów. Ważne, że wielokrotnie tańszymi. Dlaczego po tylu latach naszej obecności w UE w Polsce nie ma rozbudowanego prawa karnego w tym zakresie? A obostrzenia dla rolników w stosowaniu chemii przy uprawach wprowadziliśmy bez mrugnięcia okiem? Właścicielami największych Agro holdingów na Ukrainie są oligarchowie, firmy z Europy Zachodniej, USA, Arabii Saudyjskiej. Największa zarejestrowana jest w Luxemburgu, 10% udziałów posiada Andrey Verevski – ukraiński oligarcha, ale jednocześnie jej udziałowcami są zachodnie banki i fundusze. Powierzchnia pięciu największych dorównuje powierzchni województwa łódzkiego. Realnie te firmy są jeszcze większe, ponieważ większość korzysta z bezumownej dzierżawy. W Polsce 100 ha to duże gospodarstwo. Na Ukrainie to skrawek ziemi. To pokazuje skalę problemu, a jednocześnie determinację obu stron: Agro holdingów w chęci dostarczenia na polski rynek ukraińskich, tanich produktów oraz naszych rolników w chęci ograniczenia wjazdu do Polski skażonych produktów. Pytamy Pana Profesora jako znawcę prawa. Tak z czysto prawnego punktu widzenia. W stosunku do kogo możemy mieć „pretensje” roszczenia. Truje nas Ukraina, zachodnie koncerny, czy też polski rząd pozwalając na to wszystko? W obliczu tych informacji nie dziwi fakt, że psują się relacje polsko-ukraińskie, że zmieniło się nastawienie Polaków, pojawiły się pytania, komu tak naprawdę pomagamy: czy biednym ukraińskim rolnikom czy oligarchom lub tzw. Agro holdingom? Czy jest tu jeszcze jakaś pomoc, czy też okazało się, że jak zwykle Polska jest wykorzystywana jako rynek do zbycia odpadów, a polski rolnik dostaje po tyłku? Wracam do wspomnianej na początku diety pudełkowej danej jako przykład produktów przetworzonych. Wielokrotnie zamawialiśmy taką dietę. Smakowało nam. Niestety nasze podniebienie nie są na tyle mądre, aby wyczuć pestycydy. Odnosimy się oczywiście do wszystkich kupowanych przetworzonych produktów spożywczych. Patrząc na ilości tych towarów, które zostały wprowadzone na Polski rynek spożywczy w Polsce to zostaliśmy tym po prostu zalani, a raczej zatopieni. Bardzo często osoba, firma przetwarzająca nie wie skąd pochodzą te produkty. Patrząc na etykiety w sklepie widzimy, że w każdym produkcie jest zboże. Tylko skąd zostało przywiezione? Może jeszcze być uczciwie, tanio i zdrowo?
Back to Top